3 maja 2015

Zapiski z bezmięsnego lądu.

Brak komentarzy:
 
Fot. http://williammurray.co.uk/
Początek 8 miesiąca. W krainie nieskażonej mięsem, z wyłączeniem ryb, spędziłam już ponad pół roku (o początkach, powodach, szczególnych motywacjach lub ich zupełnym braku przeczytacie tutaj). Dla jednych to dużo, dla innych nic, dla mnie - idealny moment na splecione z kilku luźnych myśli obserwacje i podsumowanie. Pierwsze albo pierwsze i ostatnie.

1. 

Kopernik był w błędzie, precz z heliocentryzmem. Prawda jest taka, że Ziemia kręci się wokół kotleta. Jedzenie mięsa jest zakorzenione w naszej świadomości głębiej niż Rów Mariański i niewiele wskazuje na możliwość zmiany w tym temacie. I nie chodzi tu nawet o Polskę, fortecę schabowego myślenia. Codziennie przekonuję się, że mimo coraz częstszego otwierania ludzkiej głowy i portfela na nowe, mięsocentryzm i tak trzyma się mocno. Jest religią uniwersalną, ponad państwowymi i kolorystycznymi podziałami. Oprócz mięsa, karmi się zdzwieniem. Prosty przykład. Oprócz większości stricte brytyjskiej, pracuję aktualnie z Chinką, Gambijką, kilkoma Hindusami i Malezyjczykiem. Za każdym razem, gdy - zupełnie przy okazji i mimochodem - wychodzi w rozmowie fakt mojej bezmięsności, powtarza się ten sam schemat. To, co przed sekundą przekazałam sama w formie stwierdzenia, powraca do mnie za chwilę pod postacią pytania. "NA PRAWDĘ (zastępowane czasem przez W OGÓLE) nie jesz mięsa?". No więc na głos powtarzam. A po cichu zaczynam dochodzić do wniosku, że jednym ze skutów ubocznych jedzenia mięsa jest chyba problem ze słuchem. 

2.

Święta i wszystkie inne okoliczności sprzyjające rodzinnym spotkaniom to sprawdzian. Niepisemny test pamięci niejedzącego mięsa i tego, kto się na mięsie wychował (przede wszystkim pokolenia naszych dziadków). W ostatnich siedmiu miesiącach byłam poddawana testom kilkukrotnie, jednak najbardziej zapadły mi w pamięć te okołoświąteczne w wydaniu babci: 

Test nr 1

Babcia: A co ty, Magdusia, mięsa OSTATNIO NIE JADŁAŚ? 

Ukryty przekaz: To pewnie jakiś wybryk z tej Anglii, na pokaz. Pewnie zaraz się wnusiu zapomnisz i na polskiej ziemi obliżesz po pysznym babcinym schabiku.

Nie wyszło, pamiętałam, że mięsa nadal nie jem. Ale i tak punkt dla babci, sprytnie manipulującej użyciem czasu przeszłego.

Test nr 2

Babcia patrzy raz na mnie, raz na półmisek wędlin na środku stołu. Ping-pong. Czując, że zaraz coś się zadzieje, klaruję sytuację.

Ja: Babciu, wiesz, że nie jem mięsa. 
Babcia: No wiem, wiem. Ale dzisiaj przecież TEN JEDEN RAZ możesz zjeść, potem znów nie będziesz jadła. 

Znowu to samo, nie wykorzystałam swojej szansy. Wciąż mam "ten jeden raz" w zanadrzu, do wyciągnięcia z rękawa, gdyby mi się niejedzenie mięsa na kilka minut znudziło. 

3. 

Mity, już nie tylko greckie, ale przede wszystkim polskie i pochodzące z komentarzowej otchłani internetu to skarbnica wiedzy o człowieku. Streszczenie tych najważniejszych uznałam za swoją powinność.

Nawet jeśli z jakiegoś powodu bardzo by człowiek chciał, to niejedzenia mięsa nie da się ukryć. Bo strajkując przeciwko temu jedynemu właściwemu pokarmowi, jest się przecież albo za chudym (niejedzenie mięsa to innymi słowy niejedzenie niczego, anokreksja czyli), albo za grubym (niejedzenie mięsa to innymi słowy jedzenie wszystkiego innego, z naciskiem na buły, kluchy i każdy inny róg węglowodanowej obfitości, którym biedny człowiek rekompensuje sobie braki jedynego słusznego źródła białka).

Obwody to oczywiście tylko jedno. Tych, którzy pochopnie wykluczyli ze swojej diety mięsne przysmaki spotykają i inne nieprzyjemności. Buntują się paznokcie, skóra i włosy, odpowiednio łamiąc się, szarzejąc i tracąc połysk. Człowiek traci też mięśnie i siły, więc o sportach (nawet w wydaniu rekreacyjnym) może jedynie porozmyślać, o ile na to starczy mu energii. Na koniec, zmęczona i na skraju wyczerpania jednostka nie znajduje ukojenia nawet we śnie, bo i ten dla bezmięsnego nie chce nadejść.

Jedyną nicią Ariadny pozostaje nawrócenie się na właściwy mięsny pokarm. Ja się nie nawróciłam, dlatego resztkami sił wypisuję bzdury.

4. 

Poszerzenie kulinarnej wiedzy, otworzenie głowy i kubków smakowych. Tak opisałabym w kilku słowach to, co przyniosło mi pierwsze bezmięsne siedem miesięcy.

Komosa ryżowa, bataty, jarmuż. To, co miałam w tym czasie w ustach po raz pierwszy, na stałe zagościło na cotygodniowej liście zakupów i zyskało swoje niezbywalne miejsce w kuchni.

Kasza jaglana, ciecierzyca, soczewica i soja. To, co zawsze mi smakowało, ale ginęło w gąszczu innych produktów (często tracąc w międzyczasie datę przydatności) stało się podstawą i głównym składnikiem. Placków, wegeburgerów, strączkowych pasztetów albo jednogarnkowych mieszanin w przypływie lenistwa.

Czosnek, chilli, bazylia, kolendra, pietruszka. To, co było we mnie od zawsze, czyli potrzeba silnego aromatu, wzrosło o 100% odkąd nie jem mięsa. Zatem podlewam, zrywam, siekam i dodaję, marząc o tarasie z wydzieloną zielarską przestrzenią.

JadłonomiaTinned TomatoesVeggie Runners. Odkrycia zielonych miesięcy to rownież kolejne blogowe perełki (no, może oprócz strony Jadłonomii, którą znałam już wcześniej, chociaż nie robiłam z niej kiedyś tak aktywnego użytku). Czasami wkładam do garnka 100% tego, co znajdę w przepisach, innym razem szukam jedynie kierunku albo inspiracji, mocno doprawiając własnym instynktem i eksperymentami.

Na bezmięsnym lądzie jest dobrze, lekko i zielono. Nie chce się stąd wracać. I w przeciewiństwie do urlopu - wcale nie trzeba. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff