Fot. http://favim.com/image/300629/ |
Baśka wcale nie miała fajnego biustu. Miała za to najlepsze nogi, od zawsze i po samą szyję. Ze stylem
bywała na bakier, a z jej ust wypływał nierzadko potok słów
bez pozornego ładu i składu, w których człowiek gubił się
totalnie i beznadziejnie. Gubił się tak, że żegnał się już w
myślach ze swoją matką, babką i Baśki fikusem benjamina na
podłodze w salonie, życząc im wszystkim długiego i szczęśliwego
życia, w którym Fiodor, ukochany kot Baśki i jej rodziny, zacznie
wreszcie przypominać wszystkie inne udomowione koty tego świata i
załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w kuwecie. Bo dotychczas
Fiodor zwykł adorować swoim moczem, i to w najlepszym wypadku,
kamienną donicę zamieszkaną przez fikusa, a odpowiednio wcześniej
sprowadzoną przez Baśkę z dalekiego południa. Południa miasta,
oczywiście, bo Baśka nie uznawała wojaży transgranicznych (nie,
nie pomogło nawet wejście Polski do UE i tłumaczenie, że granice
państwowe to teraz w zasadzie formalność). Samolotu bała się
panicznie, autobus nie spełniał warunków mimimum wymaganego
komfortu, a wadą samochodu było to, że trzeba go było prowadzić
albo przynajmniej – pozwolić na prowadzenie komuś innemu. Tu
zaczynały się jednak schody, bo Baśka, mimo swojego mylącego
imienia, cierpiała na zaawansowany syndrom Zosi (czy raczej Zofii,
biorąc pod uwagę ponad czterty dychy na bladym karku Baśki)
Samosi.
Kiedyś, dawno temu, kiedy Baśka nie była jeszcze taką Zośką,
miała ponoć fajny biust. Tak przynajmniej twierdził Krzysiek,
mający okazję – która przekształciła się nieco później w
zdiagnozowaną i nieuleczalną, jak się okazało, przyjemność –
oglądania biustu Baśki na co dzień. Widywali się (on i ten
powtarzający się Baśki biust, oczywiście, bo sama Baśka nigdy
nie raczyła nawet na Krzyśka spojrzeć) na basenie przy Inflanckiej,
niemal codziennie przez co najmniej pięć długich lat, podczas
których Baśka trenowała pływanie pod okiem jednego z najlepszych
polskich trenerów. Na nieszczęście Krzyśka, trenerem był Julek
(co to za imię dla faceta w ogóle?!), a Krzyśkowi przypadł w
całym tym kiepskiej jakości Harlequinie epizod basenowego
ratownika. Mimo więcej niż wystarczających zawodowych
kwalifikacji, tony czytanych w wolnych od basenu chwilach książek i
całkiem niezłej twarzy, Krzysiek nie miał jednak ani połowy
naszprycowanej klaty Julka, ani jednej piątej jego bajery, przez co
był jedynie samym sobą. Patrzącym co dzień, jak „aż Julek”
pożera Baśkę wzrokiem od chwili, gdy ta wychodziła z damskiej
przebieralni, żeby w trakcie treningów dotykać jej częściej niż
wymagała tego konieczność nauki najlepszej techniki pływania kraulem, a kończyć na robieniu sobie dobrze pod męskim
prysznicem. Krzysiek widział to nie raz, aż w końcu przyzwyczaił
się nawet do widoku imponujących rozmiarów penisa niczym
nieskrępowanego Julka na tyle, że pewnego dnia nie widząc go pod
prysznicem po skończonym wieczornym Baśki treningu, poważnie się
zaniepokoił. Niepokój ustąpił miejsca jeszcze głębszemu
wewnętrznemu poruszeniu, gdy przez nieco zaparowaną basenową szybę
Krzysiek rozpoznał jaskrawo czerwony płaszcz Baśki i kładące się
na nim potężnym poprzecznym cieniem łapsko. Wtedy stało się już
jasne, że Baśki biust i Krzyśka penis będą przygotowywać się
do najbliższeej pływackiej olimpiady, nurkując tej nocy pod jedną
wspólną kołdrą.
Biust Baśki powiększał się podczas dwóch kolejnych, zaskakująco
szybko po sobie następujących, ciąż, żeby następnie
spektakularnie się pomniejszyć. W międzyczasie zdążył pokryć
się siateczką rozstępów i wykarmić dwoje ssaków różnej płci,
co drugi weekend i od święta ogrzewając swoim ciepłem nie tak już
łapczywego, ale za to nie do poznania zmienionego, Julka. Tego
samego, który jeszcze nie tak dawno obsypywał Baśkę tanimi, ale
jednak, komplementami, a teraz szczytem jego możliwości stało się
stwierdzenie, że herbata jest dobra taka, jaką ją Baśka podała i
wyjątkowo dzisiaj nie za gorzka. I że w sumie to Baśka wygląda
nawet lepiej od Anki, jakby im się obu z bliska przyjrzeć. Baśka
wolała jednak nie myśleć zbyt często o tym, z jak bliska Julek
się Ance przyglądał i czy zdarzało mu się patrzeć jej w oczy
wtedy, gdy w nią wchodził, po tym, gdy zbyt często w
niewyjaśnionych bliżej okolicznościach zostawiał Baśkę z dwójką
dzieci przy nodze i wychodził z własnego domu. Jeszcze nie tak
dawno myślała o tym całkiem sporo, ale nie doprowadziło jej to
donikąd. No, może poza morzem wylanych niepotrzebnie łez, w
których pływała przy wyłączonym w łazience świetle, tak, jak
kiedyś pływała pod aureolą dających po oczach jarzeniówek
ukochanym kraulem. No, może nie do końca tak samo. Bo w swoich
połykanych na poszarpanym wdechu łzach zdarzało jej się topić,
co na basenie nie zdarzyło się nigdy. Bez sensu to wszystko, ale
myślenie z pewnością nie nada temu przecież sensu. Ani tego
sprzed lat, ani żadnego innego.
Biust Baśki w nowym staniku, po raz pierwszy dobranym przez kobietę,
która ma miarę kobiecych cycków w oczach („Bra-fi-te-rkę,
mamo!” - poprawiała Baśkę dwudziestoletnia córka), wyglądał
imponująco. Nigdy nie pomyślałaby, że te
dwa, niegdyś tak wielofunkcyjne ni to melony, ni cholera wie, co –
mogą aspirować do miseczki w rozmiarze D albo nawet E! E jak
eureka, która najlepiej opisywała odkrycie dokonane przez Baśkę
na nie takie jeszcze stare, ale przecież i nie najmłodsze już lata
(w końcu to przecież ponad cztery dychy na bladym karku Baśki).
Nie mniej imponująco niż sam jej biust w nowym karminowym (a oprócz
tego czarnym, cielistym i pudrowo-różowym) staniku wyglądała sama
Baśka, szykująca się na spotkanie z dawno niewidzianą koleżanką.
Bo dopiero od niedawna, odkąd za namową dzieci - tych samych, które
stały przy drzwiach uchwycone z dwóch stron jej jednej nogi, gdy
tatuś wychodził posuwać Ankę – zdecydowała się go zostawić,
Baśka zaczęła żyć pełną piersią (mimo że z początku nie
była to jeszcze pierś ubrana przez jedną z najlepszych
warszawskich brafiterek). Były spotkania, kobiety, wino i śpiew, a
raczej – pisk. Rozmowy o mężczyznach również, ale tak na dobrą
sprawę Baśka nie wiedziała nawet, że o mężczyznach można
rozprawiać w liczbie mnogiej. I właśnie dlatego te ostatnie
przychodziły Baśce bardzo mozolnie, bo „większość swojego
życia” zmarnowała z Julkiem, który, jaki był, każdy widział. I ten sam każdy widział
też, jaki stał się chwilę później. Ale to teraz bez znaczenia,
bo Julek jest już zamkniętym rozdziałem.
Biust Baśki unosił się i opadał na fotelu w teatrze, gdy zanosiła
się ze śmiechu nad Fredrowską „Mąż i Żona”. Kiedy w
trakcie przerwy poprawiała przed lustrem w szatni najpierw makijaż,
a następnie ramiączko karminowego stanika pod bluzką, zobaczyła
za swoimi plecami intensywnie wpatrującą się w nią postać.
Przyjemnie obcą i dziwnie znajomą w jednym. Ostatnim, co Baśka
zapamiętała, zanim nie zatopiła napotkanej twarzy w potoku swoich
słów bez pozornego ładu i składu było to, że twarz ta, mimo
upływu ponad dwudziestu lat, nadal była całkiem niezła.
Krzysiek przez całe życie pamiętał jedno i to samo. Że co ma
być, to będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz