19 maja 2015

Co ma być, to będzie.

Brak komentarzy:
 
Fot. http://favim.com/image/300629/

Baśka wcale nie miała fajnego biustu. Miała za to najlepsze nogi, od zawsze i po samą szyję. Ze stylem bywała na bakier, a z jej ust wypływał nierzadko potok słów bez pozornego ładu i składu, w których człowiek gubił się totalnie i beznadziejnie. Gubił się tak, że żegnał się już w myślach ze swoją matką, babką i Baśki fikusem benjamina na podłodze w salonie, życząc im wszystkim długiego i szczęśliwego życia, w którym Fiodor, ukochany kot Baśki i jej rodziny, zacznie wreszcie przypominać wszystkie inne udomowione koty tego świata i załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w kuwecie. Bo dotychczas Fiodor zwykł adorować swoim moczem, i to w najlepszym wypadku, kamienną donicę zamieszkaną przez fikusa, a odpowiednio wcześniej sprowadzoną przez Baśkę z dalekiego południa. Południa miasta, oczywiście, bo Baśka nie uznawała wojaży transgranicznych (nie, nie pomogło nawet wejście Polski do UE i tłumaczenie, że granice państwowe to teraz w zasadzie formalność). Samolotu bała się panicznie, autobus nie spełniał warunków mimimum wymaganego komfortu, a wadą samochodu było to, że trzeba go było prowadzić albo przynajmniej – pozwolić na prowadzenie komuś innemu. Tu zaczynały się jednak schody, bo Baśka, mimo swojego mylącego imienia, cierpiała na zaawansowany syndrom Zosi (czy raczej Zofii, biorąc pod uwagę ponad czterty dychy na bladym karku Baśki) Samosi.

Kiedyś, dawno temu, kiedy Baśka nie była jeszcze taką Zośką, miała ponoć fajny biust. Tak przynajmniej twierdził Krzysiek, mający okazję – która przekształciła się nieco później w zdiagnozowaną i nieuleczalną, jak się okazało, przyjemność – oglądania biustu Baśki na co dzień. Widywali się (on i ten powtarzający się Baśki biust, oczywiście, bo sama Baśka nigdy nie raczyła nawet na Krzyśka spojrzeć) na basenie przy Inflanckiej, niemal codziennie przez co najmniej pięć długich lat, podczas których Baśka trenowała pływanie pod okiem jednego z najlepszych polskich trenerów. Na nieszczęście Krzyśka, trenerem był Julek (co to za imię dla faceta w ogóle?!), a Krzyśkowi przypadł w całym tym kiepskiej jakości Harlequinie epizod basenowego ratownika. Mimo więcej niż wystarczających zawodowych kwalifikacji, tony czytanych w wolnych od basenu chwilach książek i całkiem niezłej twarzy, Krzysiek nie miał jednak ani połowy naszprycowanej klaty Julka, ani jednej piątej jego bajery, przez co był jedynie samym sobą. Patrzącym co dzień, jak „aż Julek” pożera Baśkę wzrokiem od chwili, gdy ta wychodziła z damskiej przebieralni, żeby w trakcie treningów dotykać jej częściej niż wymagała tego konieczność nauki najlepszej techniki pływania kraulem, a kończyć na robieniu sobie dobrze pod męskim prysznicem. Krzysiek widział to nie raz, aż w końcu przyzwyczaił się nawet do widoku imponujących rozmiarów penisa niczym nieskrępowanego Julka na tyle, że pewnego dnia nie widząc go pod prysznicem po skończonym wieczornym Baśki treningu, poważnie się zaniepokoił. Niepokój ustąpił miejsca jeszcze głębszemu wewnętrznemu poruszeniu, gdy przez nieco zaparowaną basenową szybę Krzysiek rozpoznał jaskrawo czerwony płaszcz Baśki i kładące się na nim potężnym poprzecznym cieniem łapsko. Wtedy stało się już jasne, że Baśki biust i Krzyśka penis będą przygotowywać się do najbliższeej pływackiej olimpiady, nurkując tej nocy pod jedną wspólną kołdrą.

Biust Baśki powiększał się podczas dwóch kolejnych, zaskakująco szybko po sobie następujących, ciąż, żeby następnie spektakularnie się pomniejszyć. W międzyczasie zdążył pokryć się siateczką rozstępów i wykarmić dwoje ssaków różnej płci, co drugi weekend i od święta ogrzewając swoim ciepłem nie tak już łapczywego, ale za to nie do poznania zmienionego, Julka. Tego samego, który jeszcze nie tak dawno obsypywał Baśkę tanimi, ale jednak, komplementami, a teraz szczytem jego możliwości stało się stwierdzenie, że herbata jest dobra taka, jaką ją Baśka podała i wyjątkowo dzisiaj nie za gorzka. I że w sumie to Baśka wygląda nawet lepiej od Anki, jakby im się obu z bliska przyjrzeć. Baśka wolała jednak nie myśleć zbyt często o tym, z jak bliska Julek się Ance przyglądał i czy zdarzało mu się patrzeć jej w oczy wtedy, gdy w nią wchodził, po tym, gdy zbyt często w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach zostawiał Baśkę z dwójką dzieci przy nodze i wychodził z własnego domu. Jeszcze nie tak dawno myślała o tym całkiem sporo, ale nie doprowadziło jej to donikąd. No, może poza morzem wylanych niepotrzebnie łez, w których pływała przy wyłączonym w łazience świetle, tak, jak kiedyś pływała pod aureolą dających po oczach jarzeniówek ukochanym kraulem. No, może nie do końca tak samo. Bo w swoich połykanych na poszarpanym wdechu łzach zdarzało jej się topić, co na basenie nie zdarzyło się nigdy. Bez sensu to wszystko, ale myślenie z pewnością nie nada temu przecież sensu. Ani tego sprzed lat, ani żadnego innego.

Biust Baśki w nowym staniku, po raz pierwszy dobranym przez kobietę, która ma miarę kobiecych cycków w oczach („Bra-fi-te-rkę, mamo!” - poprawiała Baśkę dwudziestoletnia córka), wyglądał imponująco. Nigdy nie pomyślałaby, że te dwa, niegdyś tak wielofunkcyjne ni to melony, ni cholera wie, co – mogą aspirować do miseczki w rozmiarze D albo nawet E! E jak eureka, która najlepiej opisywała odkrycie dokonane przez Baśkę na nie takie jeszcze stare, ale przecież i nie najmłodsze już lata (w końcu to przecież ponad cztery dychy na bladym karku Baśki). Nie mniej imponująco niż sam jej biust w nowym karminowym (a oprócz tego czarnym, cielistym i pudrowo-różowym) staniku wyglądała sama Baśka, szykująca się na spotkanie z dawno niewidzianą koleżanką. Bo dopiero od niedawna, odkąd za namową dzieci - tych samych, które stały przy drzwiach uchwycone z dwóch stron jej jednej nogi, gdy tatuś wychodził posuwać Ankę – zdecydowała się go zostawić, Baśka zaczęła żyć pełną piersią (mimo że z początku nie była to jeszcze pierś ubrana przez jedną z najlepszych warszawskich brafiterek). Były spotkania, kobiety, wino i śpiew, a raczej – pisk. Rozmowy o mężczyznach również, ale tak na dobrą sprawę Baśka nie wiedziała nawet, że o mężczyznach można rozprawiać w liczbie mnogiej. I właśnie dlatego te ostatnie przychodziły Baśce bardzo mozolnie, bo „większość swojego życia” zmarnowała z Julkiem, który, jaki był, każdy widział. I ten sam każdy widział też, jaki stał się chwilę później. Ale to teraz bez znaczenia, bo Julek jest już zamkniętym rozdziałem.

Biust Baśki unosił się i opadał na fotelu w teatrze, gdy zanosiła się ze śmiechu nad Fredrowską „Mąż i Żona”. Kiedy w trakcie przerwy poprawiała przed lustrem w szatni najpierw makijaż, a następnie ramiączko karminowego stanika pod bluzką, zobaczyła za swoimi plecami intensywnie wpatrującą się w nią postać. Przyjemnie obcą i dziwnie znajomą w jednym. Ostatnim, co Baśka zapamiętała, zanim nie zatopiła napotkanej twarzy w potoku swoich słów bez pozornego ładu i składu było to, że twarz ta, mimo upływu ponad dwudziestu lat, nadal była całkiem niezła.

Krzysiek przez całe życie pamiętał jedno i to samo. Że co ma być, to będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff