19 listopada 2014

Przed czym nie warto uciekać?

Brak komentarzy:
 
Fot. http://nourhangrziso.thoughts.com/

Kilka lat temu poznałam dziewczynę.

Na zewnątrz była zima, wewnątrz mojej kieszeni bilet ze zniżką studencką, na ustach błyszczyk, a w torbie butelka wina. Domówka na drugim końcu miasta, jechałam tym metrem i jechałam.

Jak często na imprezach bywa, najlepiej rozmawia się z zupełnie przypadkowymi ludźmi, takimi znajomymi-znajomych-znajomych. I tak zaczęłyśmy rozmawiać.

Zaczęło się niewinnie. "Co robisz?", "Gdzie studiujesz?", "Skąd jesteś?". Po ostatnim pytaniu i po tym, że nic nie mówiła jej nazwa dzielnicy, która mnie wychowała, wiedziałam, że nie była z Warszawy. Wiedziałam też, że ma piękne, chociaż przeszywająco smutne oczy. O imię nie zapytałam, nie zdążyłam, odkładając na później, bo przecież to, co mamy w dowodzie nie jest najważniejsze, gdy dobrze pije się z kimś wino i pali papierosa na balkonie. Na potrzeby tekstu, nazwijmy ją jak poniżej.

Przeczytajcie o dziewczynie, którą poznałam. I która uciekała. 

Gdy była dzieckiem, nie podobało jej się w ogóle. W żadnym gryzie, żadnym kęsie, a gdy książka do matematyki zyskała już bliźniaka w okładce z napisem "Geometria" - w żadnym cm3 zapachu też jej się nie podobało. Bo co to 

w ogóle za imię i z jakiego pomysłu zrodzone? Jagody to się je, a nie chrzci się nimi dzieci. Jedyne i długo wyczekiwane dziecko, jakby tego wszystkiego było mało. Takie, dla którego chce się najlepiej nie tylko per se, ale również dlatego, żeby zrekompensować sobie długie lata czekania z wytęsknieniem i podkrążonymi od płaczu oczami, zapijane niepewnością i odbijające się po nocach czkawką niezasypiających myśli, czy w ogóle kiedyś namacalnie będzie. Może lepiej, żeby nie było?

Tak wyglądała większość poranków, które była w stanie odtworzyć, tych zakorzenionych w jej latach młodości. Jako dziecko, a potem - nastolatka, budziła się i myślała o tym, jak jej źle. A może to nawet nie ona myślała, tylko poczucie beznadziei i bezradności oplatało ją z każdej strony tak silnie, że imitowało bluszcz czarnych myśli. Bo jak to później analizowała, to znajdowała się w takim stanie, że chyba nie była zdolna do skonstruowania choćby pojedynczej myśli, jakiejkolwiek. A wszystko z  powodu imienia, głupia. Wszystko za sprawą roboty Heleny i Wacława.

Obok rosnących piersi i pierwszego okresu, a może nawet bardziej niż one, etapy jej dojrzewania wyznaczane były tym, kim była dla otoczenia. Słodka Jagódka. Pulchna Jagodzianka. Czerwona ze wstydu Jagoda. Miała dość tego małego przeklętego miasta na Lubelszczyźnie, gdzie każdy zdawał się znać historię chorób każdego z pozostałych kilkunastu tysięcy mieszkańców. Miała dość tego, że każdy wiedział, jak ma na to cholerne imię, jeszcze zanim dobrze nie weszła do pobliskiego sklepu po kilogram mąki żytniej. Bo chleb wypiekało się w domu. A "Jagoda, co ma usta jak maliny" zaopatrywała kuchnię w niezbędne do jego wyrobu składniki. Przy okazji zaopatrując siebie w poczucie obrzydzenia do płci męskiej, której przedstawicieli znała przede wszystkim z podobnych sklepików, drogi do nich 
i z powrotem albo szkolnych korytarzy, gdzie (na pewno z powodu imienia, ale chyba również z powodu wydatnych ust i większego niż przeciętny biustu, tak, z pewnością) nie miała lekkiego życia. 

Po upływie kilkunastu lat, wciąż jej się nie podobało. Mimo że ona sama nie była już pulchną Jagodzianką, tylko chodzącą kopią kościstych wymiarów Anji Rubik, która podpisywała się swoim drugim imieniem. Mimo że wyjechała 
z prowincjonalnej dziury, która tamowała jej kreatywny potencjał i kończyła jakiś "twórczy" kierunek 
w wielkomiejskiej Warszawie. Mimo że nie zaczepiał jej już żaden przaśny Mietek, tylko co najwyżej ciałem i uczuciami bawił się Jan. 

Dorosłej Jagodzie udało się uciec przed wszystkim, ale wciąż goniła ją ona sama. 


Ucieczka przed samym sobą jest z góry spisana na niepowodzenie.

A może zamiast uciekać, lepiej spojrzeć samemu sobie w oczy, podać sobie rękę i postarać się siebie polubić,
z całym inwentarzem swojej historii i teraźniejszości? Wtedy łatwiej będzie polubić również swoją przyszłość, czyli jedyne, co nam pozostaje.

P.S.
Imiona rodziców dziewczyny też są nieprawdziwe. Wszystko inne jest, było i się stało, mimo że jej samej nie spotkałam już nigdy więcej. Po jej poznaniu pozostał kac i bolące gardło, ale takie od stania na balkonie zimą, bo to głównie ona mówiła. Ja zapamiętałam, żeby raz na jakiś czas sobie o tym przypominać. Chyba musiała się wtedy wygadać. Mam nadzieję, że w międzyczasie przestała uciekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff