15 października 2014

Ubrani w uśmiech.

Brak komentarzy:
 
http://www.itsokaytobesmart.com/
Bez względu na na dress code, można pojawić się w nim wszędzie. 
Indywidualnie zaprojektowany, jest nie do skopiowania. 
Nawet pojedynczy, otula w chłodzie dziesiątek spojrzeń.
Uśmiech. Najtańszy ubiór świata. 

Uśmiech jest piękny. Uwielbiam patrzeć na uśmiechniętych ludzi, a najbardziej fascynuje mnie uśmiech codzienny. Im w swojej szczerości prostszy, tym lepszy. Taki najbardziej zwyczajny, posyłany samemu sobie zaraz po przebudzeniu i jeszcze nie w pełni świadomie. Albo ten na ulicy, wyglądający spod lekko zmrużonych oczu, gdy smaga nas przyjemne słońce i samo to wystarcza do podboju świata. Roześmiane oczy rodzica na widok swojego dziecka. Tak, śmiejemy się nie tylko ustami. Ten najgłębszy, najszczerszy i najbardziej przeszywający uśmiech, ktorego nie da się w żaden sposób podrobić, tańczy właśnie w naszych oczach.

Uśmiech jest najlepszym kosmetykiem. Wydobywa z nas to, co najpiękniejsze - nie tylko z twarzy, która dzięki niemu promienieje blaskiem świeżo zakochanych, ale również ze środka, sprawiając, że ten, kto się uśmiecha, wydaje się od razu dobry, szczery i godny zaufania. 

Uśmiech podróżuje dookoła świata, łagodząc obyczaje nie gorzej niż muzyka. Tłumacząc angielskie "Everybody smiles in the same language", mówi się, że jest uniwersalnym językiem świata. I w dużym stopniu tak właśnie jest, bo zazwyczaj uśmiechamy się przecież wtedy, gdy jest nam dobrze, kiedy się cieszymy i jesteśmy szczęśliwi. Gdy usłyszymy komplement, zjemy dobrą kolację, czy będziemy oddawać się słodkiemu plażowemu lenistwu, poślemy w przestrzeń kolejny niepowtarzalny uśmiech a ten, kto go zobaczy, zrozumie bez słów, czy to w Grecji, czy w Stanach.

Asekurując się "zazwyczaj", myślę o jednym wyjątku, o którym wiem i być może kilku innych, których nie jestem nawet świadoma. Wiedza dotyczy Japończyków i pojawiła się, gdy kilka lat temu współpracowałam 
z jednym z nich. Omawiając szczegóły umowy, co do której - najdelikatniej mówiąc - nie byliśmy zgodni, uśmiech pojawiał się na twarzy mojego japońskiego towarzysza zbyt często i z całą pewnością nie świadczył o jego szczęściu. Mimo że o niezrozumiale uśmiechniętym incydencie zapomniałam dość szybko, niedługo potem znalazłam przypadkiem jego wytłumaczenie. Pojawiło się w akademickim podręczniku do antropologii kultury (przydało się, że spontanicznie wybrałam ten przedmiot jako fakultet!), który - jak widać - czytałam z większą uwagą do poduszki po skończeniu studiów niż w trakcie. Okazuje się, że Japończycy uśmiechają się w przeróżnych sytuacjach niezwiązanych z wewnętrznym błogostanem, również wtedy, gdy odczuwają żal, rozczarowanie lub wstyd. Taka antropologiczna ciekawostka na lajfstajowym blogu, a co.

W większości jednak uśmiech to oznaka szczęścia, choćby chwilowego. Mistrzami tego "perfekcyjnego" są Amerykanie, a ten pochodzący z najgłębszego środka rozgościł się na Bali, żeby zostać później nawet jednym 
z bohaterów głośnej książki (a następnie filmu) "Jedz, módl się, kochaj".

Fot. screen "Jedz, módl się, kochaj", 2010.

Uśmiech nie jest (jeszcze) polski. W Polsce uciekamy od przypadkowego uśmiechu na ulicy. Starannie wytyczamy grono osób, które na niego zasługują i pilnujemy, żeby nie wyciekł do "obcego" świata. Wciąż jeszcze nieswojo czujemy się, mając posłać go nieznajomemu z naprzeciwka w autobusie. Szczególnie dotyczy to osób w średnim wieku i starszych, dla których strofowanie, zwracanie uwag i zaciętość na twarzy to dużo bardziej naturalne środowisko. Przed promieniem uśmiechu na ulicy odwracają głowę, jak przed rażącym w oczy słońcem, nie wiedząc, jak się zachować. No bo przecież nie odwzajemnią uśmiechu. No jak? Tak po prostu? Smutny i szary PRL, który znam z historii szkolnej, historii odsłuchanych i historii filmowych pozostawił jak widać bardzo widoczne piętno również na polskich twarzach. Nie zmienią tego dziesiątki ani setki blogowych teksów czy artykułów 
w czasopismach. Trzeba to przełknąć i cieszyć się sporadycznymi wyjątkami wśród osób wcześniej urodzonych, które wbrew wykutej w swoich głowach przeszłości poddają się czasami magii uśmiechniętej chwili. 

Tylko jak wytłumaczyć dominację powagi na twarzach młodszych z nas, która mimo że miejscami się osłabia, wciąż jeszcze jest faktem? Siłą schematów wyniesionych z domów? Jeśli tak, brak polskiego uśmiechu może nie mieć końca. Czy to jeszcze wstyd przed obnażeniem emocji w miejscach publicznych, a może już strach przed ich niewłaściwą interpretacją przez ewentualnego odbiorcę uśmiechu? Żyjemy w dziwnych czasach, gdzie "nieodpowiedni" wyraz twarzy stanowi czasem wystarczająco odpowiedni argument do zlania po mordzie. To 
z męskiego podwórka. Przechadzając się po damskim, dziewczyny i kobiety być może dawkują uśmiechy z obawy przed wysłaniem w ten sposób jakiegoś niemego zaproszenia, którego wcale nie chcą? A może po prostu są "bitchy" i uśmiech traktują jako zwyczajną oznakę słabości, na którą nie mogą sobie pozwolić, bo przecież chcą być twarde nawet wyrzucając śmieci.

Nie wiem. Nie wiem, bo lubię swój uśmiech i nie zawaham się go użyć.

I tak, jak nie podoba mi się w Wielkiej Brytanii kilka rzeczy, to lubię wyjść na tutejszą ulicę i wymieniać uśmiechy z osobami, które w większości spotykam ten jeden jedyny raz w życiu. Mogą być otyłe i nie przejmować się tym, co na sobie mają, to nie moje zmartwienie. Do mnie się uśmiechają, ja uśmiecham się do nich i od razu robi mi się cieplej.

Szeroki uśmiech dla Wszystkich.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff