20 października 2014

Bieganie, dlaczego Ty?

Brak komentarzy:
 
Fot. http://www.keepcalm-o-matic.co.uk/

To nie jest tekst o bieganiu. To jest tekst o MOIM bieganiu. I o tym, że właśnie w ten sposób o siebie zabiegam.

Bieganie od jakiegoś czasu przeżywa swoje - długie już - pięć minut, aż miło popatrzeć, że jest płaszczyzna, gdzie czas rozciąga się jak z gumy :-). Odmienia się je we wszystkich przypadkach i nawet w przypadku, gdy nie biegasz, prawdopodobnie wiesz, dlaczego biegać "warto", bo szturmuje już nie tylko leśne i asfaltowe ścieżki, ale staje na pudle także we wszystkich mediach. Bieganie to dla mnie jeden z nielicznych "pozytywnych" celebrytów. Znam osobiście i staram się tę znajomość pięlęgnować, bo oprócz swojego perfekcyjnego oblicza w TV, jest po prostu skromnym, niezastąpionym kumplem, któremu kilka słów również ode mnie po prostu się należy. I tak, to kumpel rodzaju męskiego, mimo równouprawnienia i tego, że biega coraz więcej kobiet.

PIERWSZY KROK SAMOTNY...

Nie pamiętam, dlaczego zaczęłam biegać. Pewne jest to, że był marzec 2013. Zawiązałam swoje czarno-różowe sportowe buty, w których zdarzało mi się wcześniej sporadycznie i nieregularnie truchtać (z naciskiem na "sporadycznie", "nieregularnie" i "truchtać", na dystansie nie większym niż 4 km), i wyszłam na zewnątrz. Wróciłam, czując, że tym razem biegałam. I tak, jakbym z wdychanym jak najgłębiej powietrzem połknęła coś jeszcze. Bakcyla. Wiedziałam, że będzie kolejny raz i będzie kolejna para, tym razem już "prawdziwie biegowych", butów. Że tym razem to początek czegoś trwałego.

...I ZORGANIZOWANY


Fot. http://biegkobiet.pl/


Chociaż nigdy nie przypuszczałam, że wezmę udział w sportowej imprezie masowej, w czerwcu trzy miesiące później pobiegłam w niebieskim tłumie Samsung Irena Women's Run na dystansie 5km. Ścisk w mostku przed startem i nerwowe oczekiwanie na jego sygnał były moim drugim śniadaniem biegacza, a tysiące kobiecych łokci na trasie, obok lub przede mną, znakomitym i naturalnym dopingiem. Przybierając dziwaczną pozę spłoszonego zwycięstwa, przekroczyłam na Agrykoli swoję pierwszą komercyjną linię mety i bogatsza o 25 minut zbiorowego doświadczenia, uśmiechałam się już do jednego z jesiennych biegów na 10km. 

Październikowe "Biegnij Warszawo" biegło z kolei w szarych koszulkach i w moim przypadku - zdecydowanie za ciepłych, długich legginsach, które jako że były nowe, musiały zostać niezwłocznie przetestowane i nieważne, że świeciło akurat piękne słońce. Mimo bardziej spoconych okoliczności przyrody niż bym sobie tego życzyła, pobiegłam nawet lepiej, niż się spodziewałam i na mecie uśmiechnął się do mnie czas poniżej 54 min. Zresztą na mecie wszystko się uśmiecha. Życie jest piękne, możesz przenosić góry o łyku wody mineralnej i lubisz nawet swój przerywany oddech wydobywający się gdzieś tam z twarzy w kolorze dorodnego buraka. 

Nie mogę się już doczekać kolejnego startu. Między innymi właśnie po to, żeby delektować się później mieszanką odczuć na mecie. Półmaratonie, daj mi jeszcze chwilę. Chcę Cię nie tylko zaliczyć, ale przebiec z planem i ładnym dla oka biegiem, z kolejnym pozytywnym zaskoczeniem na liczniku.

KRÓTKA PAMIĘĆ KONDYCJI

Nawet biegając, jak ja, zupełnie amatorsko i jedynie dla własnego fanu, trzeba liczyć się z ryzykiem pojawienia się mniejszej lub większej kontuzji. Kolano lub biodro to jedne z częstszych biegowych przypadłości i mogą być mniej lub bardziej poważne w skutkach. Mnie zimą ubiegłego roku dopadło to drugie i mimo że nie było "niczym więcej" niż bólem przy chodzeniu (a szczególnie wchodzeniu, np. po schodach) utrzymującym się przez kilka tygodni, a zaleczonym maściami i naświetlaniami, spowodowało odłożenie biegowych butów do szafy. Po powrocie na ścieżkę po około miesiącu, świat z perspektywy biegacza nie był już tak różowy, jakim go zostawiłam. Z jednej strony oddech wyrywający sie spod wszelkiej kontroli,  z drugiej - kolka, której dawno nie było. "Gdzie ja jestem???". Brzydka prawda dała o sobie znać w najbardziej fizyczny z możliwych sposobów. Kondycja ma pamięć dobrą, ale krótką. Jej odbudowywanie to proces wolny i mozolny, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji - w tym motywacyjnych - ale na szczęście realny. Po kilkumiesięcznej przerwie od biegania spowodowanej kilkoma nakładającymi się na siebie rzeczami, znowu jestem na właściwej biegowej ścieżce. I mimo że do szczytowej formy sporo mi jeszcze brakuje, powróciło karmienie się świeżymi endorfinami o różnych porach dnia, za którym tak tęskniłam. 

PO CO, NA CO I DLACZEGO?

Nie wiem, czy "warto" biegać. Wiem natomiast, że warto spróbować, żeby przekonać się, czy bajka wielu może stać się i naszą, i to niezależnie od wieku. Jeśli tak - świetnie, bo biegowy endorfinowy haj to uczucie ogarniające tak bardzo, że nie da się go ogarnąć słowami. Trzeba po prostu doświadczyć, bo nawet najbardziej barwny opis wypada przy nim zbyt blado. Jeśli nie - jest mnóstwo innych bajek, po które można sięgnąć, żeby się w nich zatopić. 

Moja subiektywna lista największych korzyści biegania wygląda tak:

  • Bieganie jest bardzo wygodnym sportem, nie wymagającym dużych nakładów ani czasu, ani kapitału. Czas, który na niego przeznaczam, zależy tylko ode mnie i jest w zasadzie czasem samego treningu, bez czynności przygotowawczych - dojazdów lub konieczności korzystania z szatni. Potrzebuję do niego jedynie dobrych butów. Wszystko inne to dodatki, nie muszą być super profesjonalne, chociaż dobrze, żeby były w soczystym kolorze :-).
  • Bieganie oczyszcza głowę. Gdy zacznę biec, jestem tylko ja i droga przede mną. Moja głowa pracuje na jeden z dwóch sposobów: albo zupełnie wyłącza myśli inne niż to, gdzie dalej pobiec, albo wręcz przeciwnie - pracuje w bardzo efektywny sposób, znajdując rozwiązania codziennych porblemów, które wcześniej wydawały się nie do pokonania.
  • Bieganie modeluje sylwetkę. To niesamowite, jak bieganie podnosi tyłek i kształtuje mięśnie brzucha albo ramion. A biegną przecież nogi!
  • Bieganie i paradoks biegacza. Dopiero, gdy zmęczę się do granicy mroczków przed oczami (stan osiągany po różnym czasie i intensywności biegu, nie ma na to reguły), odnajduję w sobie zapodzianą wcześniej energię do działania. 
  • Euforia biegacza, czyli endorfinowy haj. Bieganie powoduje zwiększenie produkcji i wydzielania endorfin, czyli hormonów szczęścia, od których z łatwością można się uzależnić. Potreningowy uśmiech czy nastawienie typu "mogę wszystko" to właśnie efekt ich działania. Tak, jestem ćpunką!
  • Biegiem do łóżka. Po jeszcze lepsze: seks i sen. I kropka.
  • Bieganie hartuje. Po pierwsze - charakter. Po drugie - organizm. Regularne bieganie poprawia krążenie, dzięki czemu biegając, na co dzień nie potrzebuję już na sobie tylu warstw (a mówię to jako naturalny zmarźluch).
Ostatnią zaletą biegania jest to, że powyższa lista jest subiektywna tylko w teorii i wie to każdy, kto biega :-). Mimo różnych słów, w które można ubrać biegowe odczucia i indywidualne korzyści, materiał, z którego powstają, pozostaje ten sam. Radość. Hobby. Pasja. Szczęście. 



Moje biegowe love.


P.S. 
O bieganiu przeczytałam jedynie dwie książki: "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" Harukiego Murakamiego i "I jak tu nie biegać!" Beaty Sadowskiej. Piszę o nich w P.S., ponieważ nie są z MOIM bieganiem bezpośrednio powiązane. Żadna z nich nie spowodowała, że zaczęłam biegać, żadna nie zmieniła też patrzenia na bieganie. Pojawiły się na różnych etapach biegowej przygody - długo przed jej rozpoczęciem (Murakami) lub już w jej trakcie (Sadowska). Nie zmienia to faktu, że obie są porcją znakomitej lektury, ze szczególnym prywatnym wskazaniem na książkę Murakamiego, która znajduje się na liście moich ulubionych pozycji w ogóle. Polecam jedną, drugą albo obie jako lekturę samą w sobie, lekturę motywacyjną, a może i zniechęcającą, kto wie?












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff