17 października 2014

7 obserwacji z życia w UK wziętych.

Brak komentarzy:
 
Pociąg to bardzo dobry punkt obserwacyjny!


No dobra. Ponad pięć miesięcy zleciało z prędkością TGV, choć może to nie najbardziej fortunne porównanie, chcąc być osiedleńczo poprawną, a mając na uwadze sympatie angielsko - francuskie. Tak, czy inaczej, tyle czasu w jednym miejscu to wystarczająco dużo na aklimatyzację, oswojenie otoczenia, które ma stać się nowym całym światem i wydeptanie własnych ścieżek do zdartej podeszwy (dosłownie, bez przenośni, kropka).

I mimo że nie jest to mój debiutancki pobyt w Wielkiej Brytanii, wiele rzeczy, z którymi aktualnie się tu stykam
i moich powstałych na tej bazie obserwacji, odczuwam jako pierwsze. Ma to związek z dwoma kluczowymi faktami:
  • Moja poprzednia przygoda z UK była stricte londyńska, zakotwiczona w Greenwich razem z Cutty Sark. To tam spędziłam prawie trzy miesiące, dokładnie dziewięć lat temu, latem pomiędzy liceum a studiami. Trzeba w tym miejscu powiedzieć sobie otwarcie, że Londyn nie jest w żaden sposób reprezentatywny dla całego kraju. Taki już los stolic-ikon, kulturowych tygli podgrzewanych popularnością swoich miejsc i miejscówek, wytwarzających specyficzny mikroklimat. Wielka Brytania dzieli się na Londyn i na całą resztę, a to, że komuś jest dobrze w stolicy (znam mało osób, które z różnych powodów i na swój indywidualny sposób nie byłyby pod wrażeniem tego miasta i życia w nim) nie oznacza, że tak samo odnajdzie się w innym brytyjskim miejscu. Właśnie z tego powodu, to, co widzę i słyszę w "swoich" aktualnych okolicach Birmingham (z akcentem miasta na czele, a raczej - na językach) jest świeże i inne.
  • W przeciwieństwie do wspomnianego pobytu w Londynie z zamierzchłych dziejów, obecny nie jest ściśle określony w czasie. Nie wiem, czy będę tu rok, dwa, a może pięć, ale z pewnością dłużej, niż krócej. To mocno zmienia perspektywę. Inaczej patrzy się na ludzi, ulice, to, jak żyją. Nie ma już wzroku turysty, czy przebywającego dłużej, ale wciąż jednak - gościa. Pojawia się inny, paradoksalnie wyostrzony w swoim rosnącym przyzwyczajeniu do widoków.

Moja prywatna lista siedmiu obserwacji rodem z UK to mix tego, co dostrzegłam już podczas swojego niegdysiejszego pobytu vol. 1 z tym, co piszczy teraz "na prowincji" i jest dla mnie świeże. Rzeczy już znajome lub totalne zaskoczenie, te, które lubię, toleruję lub mam ochotę wykastrować.

1. HOW ARE YOU? 
Kategoria: znajome
Angielskie "Hałaju?" zalewa cię odkąd przekroczysz brytyjską granicę i słyszał je każdy, kto choć raz tutaj był. Jest przedłużeniem najzwyklejszego powitania i w teorii oznacza troskę pytającego o to, "jak się masz". W praktyce to po prostu kultura języka. Niezależnie od pobudek pytającego (bo być może faktycznie trafisz na osobę, która szczerze troszczy się o twoje dzisiejsze samopoczucie), zawsze i wszędzie musisz czuć się jakoś. Przy kasie, na poczcie, przez telefon albo w publicznej toalecie. Najlepiej dobrze albo nieźle, nawet jeśli faktycznie właśnie pada ci bazylia, którą darzysz miłością nie mniejszą niż Anglicy koty. Twoja odpowiedź ma być szybka 
i automatyczna. Mnie samą "Hałaju?" wciąż jeszcze czasami wytrąca z równowagi, gdy w głowie mam już na przykład dalszą część rozmowy. To chyba kwestia przyzwyczajenia.
Mój stosunek: neutralny

2. UPRZEJMOŚĆ ZAWSZE NA CZASIE
Kategoria: znajome
Anglik człowiekowi nie wilkiem, a uprzejmym i pomocnym. Uwielbiam to. Pytając lub prosząc kogokolwiek
o cokolwiek, nie spotkałam się jeszcze z reakcją inną niż realne zainteresowanie, czy to w aptece, czy na ulicy. Jeśli ktoś czegoś nie wie, dogłębnie sprawdza, zanim odpowie. Jeśli pracownik linii kolejowych wyglądający na zajętego swoimi sprawami przypadkiem usłyszy na peronie, że wybierasz się do Londynu, podchodzi i pyta, czy przypadkiem nie będziesz zwiedzać. Bo jeśli tak, to proszę, z taką broszurą będziesz miał takie i takie zniżki,
i że on ci zaraz taką broszurę przyniesie, tak, nie ma problemu i może być w dwóch egzemplarzach, jeśli tylko masz ochotę.
Mój stosunek: (bardzo) pozytywny

3. GAZ NIE DO DECHY
Kategoria: nowość
W Londynie nie zwracałam na to uwagi, bo nie było na co i nie było jak, zresztą nie miałam jeszcze nawet prawa jazdy i samochodami nie interesowałam się w ogóle. W mieście wszyscy korzystają tam ze środków komunikacji miejskiej, kilkunastu linii metra przede wszystkim. Jeśli już przemieszczają się samochodem, zazwyczaj stoją 
w korkach. Sytuacja poza Londynem jest diametralnie inna. Anglicy kochają samochody, co pewnie można wiązać z faktem, że silnie osadzony jest tu przemysł motoryzacyjny, z centralnym zapleczem R&D m.in. Jaguara, sąsiadującego z nim przez płot (dosłownie) Astona Martina, czy legendarnego już Rolls-Royce'a. Bez samochodu praktycznie nie istniejesz. W ekstremalnych przypadkach pokroju mojego sąsiada, samochodem przemieszczasz się nawet do sklepu 300 metrów od domu. W kontekście tego wszystkiego i mając wyryte w głowie polskie schematy, z coraz częstszymi wyczynami "Froga" i innych mu podobnych, zdumiewa widok jazdy z prędkością 30 mph lub 70 mph tam, gdzie WŁAŚNIE TYLE MASZ JECHAĆ. I stosują się do niego wszyscy, włącznie z Porsche, któych jeździ tu niemało. Chcesz się wyszaleć, jedź na tor wyścigowy, tam masz okazję do pokazania prawdziwego skilla, a nie tylko pionowego ruchu prawej stopy.
Mój stosunek: pozytywny

4. MIŁOŚĆ W KOLORZE BLUE
Kategoria: nowość
Anglicy kochają niebieski. W wystroju wnętrz, w dodatkach, na samochodach. Gdyby jeszcze były to jakieś ciemne odcienie, może nie raziłoby mnie to tak bardzo. Ale skąd. Jak na złość, miłością największą darzą chyba Tiffany Blue, Baby Blue i inne im podobne. Składa się o tyle niefortunnie, że ja z rzeczy niebieskich lubię tylko bezchmurne niebo.
Mój stosunek: negatywny 

5. PYJAMA PARTY W ROZMIARZE XL
Kategoria: nowość
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że otyłość jest w Wielkiej Brytanii tak poważnym społecznym problemem. Szczupłe osoby to najczęściej ludzie starsi, którzy jedzeniowe przyzwyczajenia jakościowe i ilościowe wynieśli chyba po prostu z innych czasów. Pozostali w zdecydowanej większości "nie wyglądają dobrze" i jest to mocny eufemizm. Znakomitym miejscem do mimowolnych rozmiarowych obserwacji okazał się prom relacji Dover-Dunkierka, którym płynęliśmy latem. Z oczywistych powodów, jego pasażerami byli głównie Anglicy i Francuzi. Wszyscy Francuzi byli szczupli. Prawie wszyscy Anglicy w najlepszym przypadku mieli nadwagę. To po prostu przykre. 

Przechodząc do ubrania: że można się specjalnie nie przejmować tym, co się na siebie zakłada, to jedno. To, że poza Londynem (a pewnie już i na jego obrzeżach) permanentnie spotyka się na ulicach ludzi, którzy jakby właśnie wstali z łóżka, to drugie. I nie mówię tego jako ubraniowa purystka, czy strażniczka ponadczasowej elegancji w każdej minucie dnia. Robiący zakupy, czy wyprowadzający psy panowie w literalnych piżamach lub ewentualnie - czymś kształtem i wzorem piżamy przypominającym to dość częsty obrazek. "Dzień dobry" odpowiadają im panie w różnym wieku w grubych skarpetach we wszystkich kolorach tęczy i cienkich balerinach. To po prostu nie jest moja estetyczna bajka. Nie przypuszczałam, że to kiedyś powiem, ale polskie męskie skarpety do sandałów to przy tym mały pikuś, naprawdę. 
Mój stosunek: negatywny

6. BOSO MI, GOŁO MI
Kategoria: znajome
Wbrew pozorom, nie tępię wszystkiego w powierzchowności Anglików. Podoba mi się to, że są w stanie tak lekko się ubierać, bez konieczności dźwigania na sobie tylu warstw. Bose stopy kobiet lub sukienka na gołe nogi, idące pod rękę z mężczyzną w t-shircie, wszystko w październiku. Czemu nie? Na szczęście do aury można się przyzwyczaić na tyle, że sama też ubieram się tu zdecydowanie lżej niż w analogicznych warunkach pogodowych w Polsce.
Mój stosunek: pozytywny

7. HERBATA W OPLU
Kategoria: znajome (herbata)/nowość (Opel)
Jeśli kiedyś najdzie cię ochota na five o'clock tea z Anglikiem w jego Oplu, przygotuj się, że będziecie pić bawarkę w Vauxhallu. Herbata w Wielkiej Brytanii to po prostu herbata z dodatkiem mleka, taką Anglicy znają i taką piją. 
A Vauxhall to tutejszy odpowiednik Opla, różniący się logotypem, ale z zachowaniem znajomych nazw modeli. Taki na przykład Vauxhall Insignia :-).
Mój stosunek: neutralny

Wracam do dalszych obserwacji :-). Może Wy macie jakieś własne, choćby turystyczne, którymi zechcecie się podzielić?

P.S.
Po moje angielskie spostrzeżenia "mieszkaniowe", zapraszam tutaj. Z okazji Światowego Dnia Mieszkalnictwa (tak, jest coś takiego!) poświęciłam im osobny wpis.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff