Pociąg to bardzo dobry punkt obserwacyjny! |
No dobra. Ponad pięć miesięcy zleciało z prędkością TGV, choć może to
nie najbardziej fortunne porównanie, chcąc być osiedleńczo poprawną, a mając na
uwadze sympatie angielsko - francuskie. Tak, czy inaczej, tyle czasu w jednym
miejscu to wystarczająco dużo na aklimatyzację, oswojenie otoczenia, które ma
stać się nowym całym światem i wydeptanie własnych ścieżek do zdartej podeszwy
(dosłownie, bez przenośni, kropka).
I mimo że nie jest to mój debiutancki pobyt w Wielkiej Brytanii, wiele
rzeczy, z którymi aktualnie się tu stykam
i moich powstałych na tej bazie obserwacji, odczuwam jako pierwsze. Ma to związek z dwoma kluczowymi faktami:
- Moja poprzednia przygoda z UK była stricte londyńska, zakotwiczona
w Greenwich razem z Cutty Sark. To tam spędziłam prawie trzy
miesiące, dokładnie dziewięć lat temu, latem pomiędzy liceum a studiami.
Trzeba w tym miejscu powiedzieć sobie otwarcie, że Londyn nie jest
w żaden sposób reprezentatywny dla całego kraju. Taki już los
stolic-ikon, kulturowych tygli podgrzewanych popularnością swoich miejsc i
miejscówek, wytwarzających specyficzny mikroklimat. Wielka Brytania dzieli
się na Londyn i na całą resztę, a to, że komuś jest dobrze w stolicy (znam
mało osób, które z różnych powodów i na swój indywidualny sposób nie
byłyby pod wrażeniem tego miasta i życia w nim) nie oznacza, że tak samo
odnajdzie się w innym brytyjskim miejscu. Właśnie z tego powodu, to, co
widzę i słyszę w "swoich" aktualnych okolicach Birmingham (z
akcentem miasta na czele, a raczej - na językach) jest świeże i inne.
- W przeciwieństwie do wspomnianego pobytu w Londynie z zamierzchłych
dziejów, obecny nie jest ściśle określony w czasie. Nie wiem, czy będę tu
rok, dwa, a może pięć, ale z pewnością dłużej, niż krócej. To mocno
zmienia perspektywę. Inaczej patrzy się na ludzi, ulice, to, jak żyją. Nie
ma już wzroku turysty, czy przebywającego dłużej, ale wciąż jednak -
gościa. Pojawia się inny, paradoksalnie wyostrzony w swoim
rosnącym przyzwyczajeniu do widoków.
Moja prywatna lista siedmiu obserwacji rodem z UK to
mix tego, co dostrzegłam już podczas swojego niegdysiejszego pobytu vol. 1 z
tym, co piszczy teraz "na prowincji" i jest dla mnie świeże. Rzeczy
już znajome lub totalne zaskoczenie, te, które lubię, toleruję lub mam ochotę
wykastrować.
1. HOW ARE YOU?
Kategoria: znajome
Angielskie "Hałaju?" zalewa cię odkąd przekroczysz brytyjską
granicę i słyszał je każdy, kto choć raz tutaj był. Jest przedłużeniem
najzwyklejszego powitania i w teorii oznacza troskę pytającego o to, "jak
się masz". W praktyce to po prostu kultura języka. Niezależnie od
pobudek pytającego (bo być może faktycznie trafisz na osobę, która szczerze
troszczy się o twoje dzisiejsze samopoczucie), zawsze i wszędzie musisz czuć
się jakoś. Przy kasie, na poczcie, przez telefon albo w publicznej toalecie.
Najlepiej dobrze albo nieźle, nawet jeśli faktycznie właśnie pada ci bazylia,
którą darzysz miłością nie mniejszą niż Anglicy koty. Twoja odpowiedź ma być
szybka
i automatyczna. Mnie samą "Hałaju?" wciąż jeszcze czasami
wytrąca z równowagi, gdy w głowie mam już na przykład dalszą część rozmowy. To
chyba kwestia przyzwyczajenia.
Mój stosunek: neutralny
2. UPRZEJMOŚĆ ZAWSZE NA CZASIE
Kategoria: znajome
Anglik człowiekowi nie wilkiem, a uprzejmym i pomocnym. Uwielbiam to.
Pytając lub prosząc kogokolwiek
o cokolwiek, nie spotkałam się jeszcze z reakcją inną niż realne
zainteresowanie, czy to w aptece, czy na ulicy. Jeśli ktoś czegoś nie wie,
dogłębnie sprawdza, zanim odpowie. Jeśli pracownik linii kolejowych wyglądający
na zajętego swoimi sprawami przypadkiem usłyszy na peronie, że wybierasz się do
Londynu, podchodzi i pyta, czy przypadkiem nie będziesz zwiedzać. Bo jeśli tak,
to proszę, z taką broszurą będziesz miał takie i takie zniżki,
i że on ci zaraz taką broszurę przyniesie, tak, nie ma problemu i może
być w dwóch egzemplarzach, jeśli tylko masz ochotę.
Mój stosunek: (bardzo) pozytywny
3. GAZ NIE DO DECHY
Kategoria: nowość
W Londynie nie zwracałam na to uwagi, bo nie było na co i nie było jak,
zresztą nie miałam jeszcze nawet prawa jazdy i samochodami nie interesowałam
się w ogóle. W mieście wszyscy korzystają tam ze środków komunikacji miejskiej,
kilkunastu linii metra przede wszystkim. Jeśli już przemieszczają się
samochodem, zazwyczaj stoją
w korkach. Sytuacja poza Londynem jest diametralnie inna. Anglicy
kochają samochody, co pewnie można wiązać z faktem, że silnie osadzony
jest tu przemysł motoryzacyjny, z centralnym zapleczem R&D m.in. Jaguara,
sąsiadującego z nim przez płot (dosłownie) Astona Martina, czy legendarnego już
Rolls-Royce'a. Bez samochodu praktycznie nie istniejesz. W ekstremalnych
przypadkach pokroju mojego sąsiada, samochodem przemieszczasz się nawet do sklepu
300 metrów od domu. W kontekście tego wszystkiego i mając wyryte w głowie
polskie schematy, z coraz częstszymi wyczynami "Froga" i innych mu
podobnych, zdumiewa widok jazdy z prędkością 30 mph lub 70 mph tam, gdzie
WŁAŚNIE TYLE MASZ JECHAĆ. I stosują się do niego wszyscy, włącznie z Porsche,
któych jeździ tu niemało. Chcesz się wyszaleć, jedź na tor wyścigowy, tam masz
okazję do pokazania prawdziwego skilla, a nie tylko pionowego ruchu prawej
stopy.
Mój stosunek: pozytywny
4. MIŁOŚĆ W KOLORZE BLUE
Kategoria: nowość
Anglicy kochają niebieski. W wystroju wnętrz, w dodatkach, na
samochodach. Gdyby jeszcze były to jakieś ciemne odcienie, może nie raziłoby
mnie to tak bardzo. Ale skąd. Jak na złość, miłością największą darzą chyba
Tiffany Blue, Baby Blue i inne im podobne. Składa się o tyle niefortunnie, że
ja z rzeczy niebieskich lubię tylko bezchmurne niebo.
Mój stosunek: negatywny
5. PYJAMA PARTY W ROZMIARZE XL
Kategoria: nowość
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że otyłość jest w
Wielkiej Brytanii tak poważnym społecznym problemem. Szczupłe osoby to
najczęściej ludzie starsi, którzy jedzeniowe przyzwyczajenia jakościowe i
ilościowe wynieśli chyba po prostu z innych czasów. Pozostali w zdecydowanej
większości "nie wyglądają dobrze" i jest to mocny eufemizm.
Znakomitym miejscem do mimowolnych rozmiarowych obserwacji okazał się prom
relacji Dover-Dunkierka, którym płynęliśmy latem. Z oczywistych powodów,
jego pasażerami byli głównie Anglicy i Francuzi. Wszyscy Francuzi byli
szczupli. Prawie wszyscy Anglicy w najlepszym przypadku mieli nadwagę. To po
prostu przykre.
Przechodząc do ubrania: że można się specjalnie nie
przejmować tym, co się na siebie zakłada, to jedno. To, że poza Londynem (a
pewnie już i na jego obrzeżach) permanentnie spotyka się na ulicach ludzi,
którzy jakby właśnie wstali z łóżka, to drugie. I nie mówię tego jako
ubraniowa purystka, czy strażniczka ponadczasowej elegancji w każdej minucie
dnia. Robiący zakupy, czy wyprowadzający psy panowie w literalnych
piżamach lub ewentualnie - czymś kształtem i wzorem piżamy przypominającym to
dość częsty obrazek. "Dzień dobry" odpowiadają im panie w różnym
wieku w grubych skarpetach we wszystkich kolorach tęczy i cienkich balerinach.
To po prostu nie jest moja estetyczna bajka. Nie przypuszczałam, że to kiedyś
powiem, ale polskie męskie skarpety do sandałów to przy tym mały pikuś,
naprawdę.
Mój stosunek: negatywny
6. BOSO MI, GOŁO MI
Kategoria: znajome
Wbrew pozorom, nie tępię wszystkiego w
powierzchowności Anglików. Podoba mi się to, że są w stanie tak lekko się
ubierać, bez konieczności dźwigania na sobie tylu warstw. Bose stopy kobiet lub
sukienka na gołe nogi, idące pod rękę z mężczyzną w t-shircie, wszystko w
październiku. Czemu nie? Na szczęście do aury można się przyzwyczaić na tyle,
że sama też ubieram się tu zdecydowanie lżej niż w analogicznych warunkach
pogodowych w Polsce.
Mój stosunek: pozytywny
7. HERBATA W OPLU
Kategoria: znajome
(herbata)/nowość (Opel)
Jeśli kiedyś najdzie cię ochota na five o'clock tea
z Anglikiem w jego Oplu, przygotuj się, że będziecie pić bawarkę w Vauxhallu.
Herbata w Wielkiej Brytanii to po prostu herbata z dodatkiem mleka, taką
Anglicy znają i taką piją.
A Vauxhall to tutejszy odpowiednik Opla, różniący
się logotypem, ale z zachowaniem znajomych nazw modeli. Taki na przykład
Vauxhall Insignia :-).
Mój stosunek: neutralny
Wracam do dalszych obserwacji :-). Może Wy macie
jakieś własne, choćby turystyczne, którymi zechcecie się podzielić?
P.S.
Po moje angielskie spostrzeżenia
"mieszkaniowe", zapraszam tutaj.
Z okazji Światowego Dnia Mieszkalnictwa (tak, jest coś takiego!) poświęciłam im
osobny wpis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz